Two Mares in a (Banana) Boat

by Bandy

Dwie klacze w bananowej łódce (nie licząc smoka) -- Polish Translation by aTOM

Previous Chapter

Dwie klacze w bananowej łódce (nie licząc smoka)

Autor: TheBandBrony
Tłumaczenie: aTOM
The Polish Writers Society na FimFiction.
Hi Adam.


Twilight Sparkle schodziła powolnym krokiem po schodach swojego domu, kierując się w stronę kuchni. Myśl o śniadaniu była jedynym powodem, dla którego zwlekła się z łóżka o tak wczesnej porze. Samo to słowo, „śniadanie”, całkowicie zawładnęło jej umysłem, strącając na bok wszelkie inne myśli na rzecz niezaspokojonego głodu.

Gdy niemal dosłownie wtoczyła się do kuchni, na poły zaspana, przywitał ją radosny uśmiech jej asystenta numer jeden, który właśnie niósł wielki koszyk pełen przeróżnych artykułów spożywczych.

Owocowa fantazja pochłonęła bibliotekarkę tak bardzo, że ledwie dosłyszała, jak Spike powiedział: „Już się robi”, po czym zaczął przygotowywanie posiłku.

Wzrok Twilight badał wnikliwie każdy z kolejnych owoców, jakie przechodziły przez łapki jej asystenta, aż w końcu jeden z nich w szczególny sposób ją zaintrygował.

Spike obrócił tajemniczy przedmiot w łapkach. Miał on promiennie żółty kolor, około dwudziestu centymetrów długości i zakończony był z jednej strony małym, zwężającym się trzonkiem.

Nim zdołał powiedzieć coś więcej, żółty owoc został wyrwany z jego chwytu i przelewitowany tuż przed oblicze Twilight, która zaczęła mu się z ciekawością przyglądać.

Twilight była zbyt zamyślona, aby zwracać uwagę na to, co mówi jej asystent i jedynie przytakiwała machinalnie głową. Cały czas pochłaniała jednak wzrokiem kolejne szczegóły owocu, który unosił się przed nią. W końcu oderwała oczy od obiektu swojej fascynacji i spojrzała na małego smoka.

Skąpany w fioletowej poświacie banan zatrzymał się kilka centymetrów przed ustami Twilight.

Bibliotekarka przytaknęła i jeszcze raz uważnie zbadała powierzchnię banana, szukając najlepszego kąta natarcia. Trzymając go pewnie w jednym kopytku, chwyciła następnie drugim za górny czubek owocu, po czym pociągnęła w dół, spodziewając się, że skóra do razu zejdzie.

Nie zeszła.

Zamiast tego, cały banan został lekko zgnieciony między kopytami klaczy, wydając przy tym przykry, plaskaty odgłos.

Zarówno Twilight, jak i Spike spojrzeli na małą, wypaloną na środku pomieszczenia dziurę, powstałą na skutek działania destrukcyjnej magii. Na jej samym środku leżał banan, nieco sczerniały, ale poza tym nienaruszony. Tyczyło się to zwłaszcza skórki.

Twilight podniosła zelżywy owoc, po czym ścisnęła go ostatnim, walecznym i bezefektownym ruchem. Usiadła następnie na ziemi, wydając z siebie przytłumiony jęk kapitulacji.

Nim Spike zdołał nawet sięgnąć po irytujący owoc, całą biblioteką wstrząsnęła następna niewielka eksplozja. Powstała na jej skutek fala uderzeniowa strąciła z półek na ziemię kolejnych kilkanaście wolumenów, jak również przewróciła wystraszonego smoka. Tuż po szokującym wybuchu, do pomieszczenia wpadła różowa smuga, poruszająca się z siłą i szybkością małego pociągu towarowego i przecząca przy tym większości znanych praw fizyki. Zatrzymała się ona tuż przed zaskoczoną Twilight Sparkle.

Twilight nawet nie drgnęła, gdy poczuła na sobie przeszywające spojrzenie ogromnych, niebieskich oczu przyjacióki. Zauważyła jednak, że w ścianie za nią nagle pojawiła się dziura o dość... kucykowych konturach.

Twilight po raz kolejny poczuła na sobie wzrok Pinkie. Tym razem jednak w oczach różowego kucyka błyszczała ciekawość wymieszana z konsternacją.

Spike, który zdołał już dość do siebie, podszedł do dwójki klaczy, niosąc lekko zwęglony, zgnieciony owoc w wyciągniętej łapce. Pinkie gapiła się przez chwilę na banana, przekręcając powoli głowę, po czym musnęła go delikatnie kopytkiem.

Pinkie przechwyciła banana szybkim, zamaszystym ruchem.

Ignorując zdezorientowane spojrzenie przyjaciółki, Pinkie skupiła swoją uwagę na trzymanym w kopytkach owocu i zaczęła siłować się z nim w podobny sposób, w jaki czyniła to przedtem Twilight.

Szarpnęła po raz ostatni, wkładając w ten ruch całą swoją niespożytą siłę, oczekując, że zostanie nagrodzona pozornie niemożliwym wynikiem, jakim będzie dostaniem się do wnętrza owocu. Zamiast tego, gwałtowna czynność poskutkowała jedynie wbiciem klaczy po raz kolejny w ścianę, tworząc w domku Twilight następne, kucykowe wgłębienie. Gdy odkleiła się od ściany i pod wpływem sił grawitacji opadła na ziemię, prychnęła z irytacją:

Zatrzymała się wpół zdania. Twilight i Spike z zakłopotaniem (i paniką) obserwowali, jak na twarzy różowego kucyka powoli wyrysowuje się niezwykle demoniczny uśmiech. Pinkie potarła kopytkami o siebie, w towarzystwie maniakalnego rechotu, który odbił się echem od ścian biblioteki. Jej włosy opadły złowieszczo, gdy szalony kucyk ponownie się roześmiał.

Maniakalna faza Powierniczki Śmiechu zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Włosy Pinkie wróciły do swojego zwyczajowego, puszystego stanu z głośnym „puf!”, a na jej twarzy ponownie pojawił się pełen werwy uśmiech.

Twarz Twilight zmieniła wyraz z „kompletnie nie interesuje mnie bełkot Pinkie” na „Pinkie znalazła jakieś rozwiązanie, yay!” z szybkością Rainbow Dash w trakcie lotu nurkowego.

Gdy tylko Pinkie otrząsnęła się z lekkiego wstrząsu spowodowanego przesadnym przytuleniem, wyrwała się z uścisku Powierniczki Magii i podkłusowała do wolnej przestrzeni w jednym z rogów pomieszczenia.

W odpowiedzi, różowy kucyk zdjął przykrywający tajemniczy obiekt koc, w towarzystwie małego deszczu konfetti oraz serpentyn.

Pod przykryciem znajdowała się słynna Imprezowa Armata Pinkie Pie. Z jej lufy wystrzeliła niewielka ilość konfetti, co wywołało u Powierniczki Śmiechu radosny pisk.

Twilight, która obserwowała całe to przedstawienie ze sceptycyzmem oraz niepokojem, teraz poczuła się kompletnie zdezorientowana (i nieźle wystraszona).

Dopiero, gdy różowa klacz podpaliła lont, bibliotekarka zdołała wydukać z siebie przerażonym głosem:

Ogłuszający wybuch wstrząsnął całym drzewem, grożąc wyrwaniem go wraz z korzeniami i strąceniem z półek wszystkich pozostałych na nich książek. Lufę działa opuściła ogromna salwa konfetti, serpentyn oraz resztek banana. Biedny owoc nie przetrwał niestety tej krótkiej, acz gwałtownej podróży, rozbryzgując się na miliony małych, lepkich kawałków. Leciały one z niewiarygodną prędkością przez ułamek sekundy, nim natrafiły na przeszkodę pod postacią bardzo zszokowanej Twilight Sparkle.

Zamiast zwyczajowym, fioletowego odcieniem, sierść jednorożca była teraz pokryta nieregularnym wzorem złożonym z kleistych, żółtych plamek. Gdy Powierniczka Magii tak stała, oniemiała ze złości, z góry spadł ostatni kawałek konfetti, przyczepiając się do jej bananowego umaszczenia.

Świetnie. Wspaniale. Chcesz coś jeszcze dodać?

Pinkie Pie podeszła do niej w podskokach, z niepohamowaną radością wymalowaną na pyszczku.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Pinkie zapewne znalazła by się już kilka metrów pod ziemią.

Gdyby wzrok mógł zabijać, cała Equestria prawdopodobnie zamilkłaby na zawsze pod wpływem przerażającego spojrzenia Twilight Sparkle.

Wskazała na ściany swojego domu, które pokrywała teraz cienka, ociekająca warstwa bananowego barwnika. W żółtawej brei uczepionych było miliony malutkich, kolorowych kawałków papieru, które swoim delikatnym błyskiem podkreślały fakt, że oczyszczenie murów zajmie gospodyni przynajmniej kilka dni, jeśli nie tygodni.

To... chyba źle? - Pinkie Pie, nie zważając na rozdrażnienie fioletowego jednorożca, obserwowała z zadowoleniem, jak ten coraz mocniej zaciska zęby ze złości.

Gdyby wzrok mógł zabijać, sam wszechświat najpewniej zapadłby się pod wpływem miażdżącego, histerycznego gniewu wypełniającego oczy Powierniczki Magii.

Różowa klacz przystanęła na chwilę obok przyjaciółki, po czym szybkim ruchem kopytka nabrała nieco pokrywającej ją, bananowej mazi. Gdy tylko jej skosztowała, radosny uśmiech Pinkie zrobił się jeszcze szerszy, a źrenice rozszerzyły się z zachwytu.

Zwróciła się do Spike’a, który leżał schowany pod stołem od momentu w którym zobaczył, że różowa klacz wyciągnęła Imprezową Armatę:

Nie bez wahania, mały smok wyszedł ze swojego schronienia prosto na przypominający teren działań wojennych obszar.

Spike ruszył pędem do kuchni i porwał ze stołu kolejnego banana. Aby mieć pewność, że Pinkie nie będzie miała okazji do obrania go tak, jak jego niefortunnego poprzednika, mały smok sam skorzystał z wątpliwego zaszczytu usunięcia skórki. Gdy to zrobił, wrócił z owocem do głównego pomieszczenia biblioteki.

Twilight nadal tkwiła w tej samej pozycji, co wcześniej: ze wzrokiem złowieszczo wwiercającym się w drugą klacz, nogami usadowionymi w drewnianej podłodze mocniej, niż korzenie drzewa i drgającym co chwila jednym okiem. Pinkie, która nigdy nie mogła usiedzieć w jednym miejscu przez więcej, niż kilka sekund, przystanęła teraz naprzeciwko podminowanego jednorożca, ze swoim firmowym uśmiechem wyrysowanym na pyszczku.

Napięcie wiszące w powietrzu było tak namacalne, jak grube ściany biblioteki. Na całe szczęście, Pinkie mogła niemal na zawołanie przełamać obie te rzeczy.

Różowa klacz wyrwała banana z łapek Spike’a bez chwili wahania. Uniosła dojrzały przysmak do ust, ale tuż przed tym, nim zdążyła ugryźć pierwszy kęs, zatrzymała się.

Niepokojąca, gotująca się mieszanka złości, gniewu oraz miażdżącej porażki przebiegła po twarzy Twilight. Jednakże cała ta sytuacja to było dla niej trochę za dużo: klacz zakołysała się i padła na zad, w towarzystwie przygnębiającego, głośnego westchnięcia.

Z radosnym pisknięciem, Pinkie podała przyjaciółce połówkę wywołującego furię owocu. Ta chwyciła go z cichym burknięciem, po czym szybko włożyła do ust.

Najgorsze w jedzeniu banana nie było dla Twilight to, że najpewniej spędzi kilka najbliższych tygodni na zdrapywaniu resztek jego rodzeństwa ze ścian biblioteki. Najgorsze nie było nawet to, że kucyk, który był bezpośrednio odpowiedzialny za ten stan rzeczy siedział teraz tuż obok, z niezwykle wesołą miną.

Nie. Najgorsze było to, że ten przeklęty owoc był po prostu pyszny.

W czasie gdy dwójka klaczy powoli przeżuwała kolejne słodkie, żółte kęsy, Twilight wymamrotała pod nosem dwa słowa:


Author's Note

The Polish Writers Society, (bana)na FimFiction.